Aktualności

Polska przyciąga dużych inwestorów z branży przemysłu drzewnego. Lokalne firmy często nie są w stanie sprostać tej konkurencji

Pandemia COVID-19 zachwiała kondycją przemysłu drzewnego, który po przejściowych problemach, w tym m.in. z dostępnością surowca, wraca już do funkcjonowania na pełnych obrotach. Bolączką branży wciąż jednak pozostają m.in. problemy ze znalezieniem pracowników, monopol Lasów Państwowych, które dostarczają ponad 90 proc. surowca na krajowy rynek, oraz ostra konkurencja, która winduje ceny drewna. Tę dodatkowo zaostrza ekspansja dużych zagranicznych firm, dla których polski rynek jest atrakcyjny m.in. ze względu na niższe koszty pracy. Lokalne przedsiębiorstwa nie zawsze są w stanie ją wytrzymać.

– Pandemia i spowolnienie gospodarcze mocno odbiły się na branży drzewnej. Od marca do czerwca wielu klientów zamknęło bramy, przez co również my musieliśmy mocno zwolnić i wpadliśmy w duże kłopoty. Obecnie nastąpiło już duże odbicie, wszystkie zakłady pracują pełną parą. Natomiast spodziewamy się, że w nadchodzącym czasie na rynku znów nastąpi mocne tąpnięcie i trzeba będzie spowalniać – mówi agencji Newseria Biznes Maciej Remuszko, dyrektor Tartaku Napiwoda.

Według danych Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego w Polsce sektor drzewny wypracowuje ok. 2,5 proc. krajowego PKB, zapewnia wpływy budżetowe na poziomie przekraczającym 30 mld zł rocznie i zatrudnia bezpośrednio ok. 350 tys. pracowników. Kolejne dziesiątki tysięcy osób pracują w firmach powiązanych z przemysłem drzewnym, m.in. w transporcie, przy hodowli lasu i pozyskaniu drewna, u partnerów handlowych oraz producentów maszyn i urządzeń do przetwórstwa drewna.

Obraz branży jest niejednorodny i składają się na niego zarówno duże koncerny, jak Ikea czy grupa Krono, ale i małe firmy rodzinne – producenci tarcicy, podłóg drewnianych, palet i płyt wiórowych i pilśniowych, wyposażenia ogrodów, tartaki, celulozownie, firmy papiernicze i stolarskie oraz producenci mebli. Według PIGPD samych zakładów meblarskich jest na polskim rynku ok. 20 tys., a nasz kraj jest drugim na świecie producentem mebli, trzecim dostawcą stolarki budowlanej (okien, drzwi i podłóg), pierwszym producentem płyt drewnopochodnych oraz drugim producentem opakowań drewnianych. Należy także do pierwszej dziesiątki producentów tarcicy.

Przez ostatnie lata branża była jednym z kół zamachowych gospodarki, głównych eksporterów i motorów inwestycji. Jednak pandemia COVID-19 i związana z nią recesja zachwiały jej kondycją, na co nałożyły się też problemy z dostępnością surowca. Sektor niemal w całości bazuje na krajowych zasobach drewna, a głównym dostawcą tego surowca jest Państwowe Gospodarstwo Leśne Lasy Państwowe, od którego pochodzi ponad 90 proc. dostaw do krajowych przetwórców drewna. Jak podaje PIGPD, od początku roku warunki rynkowe zmusiły leśników do ograniczenia pozyskania drewna o 23 proc. w marcu, a w kwietniu o 50 proc. rok do roku.

– Obecnie podaż jest na dobrym poziomie, większość zakładów pracuje pełną parą, ceny na rynku surowca w naszym regionie są dosyć wysokie, bo bijemy się o drewno. Ceny sprzedaży tarcicy, które od dwóch lat spadały, teraz przestały spadać. Niestety ceny na produkty uboczne typu zrębka czy zrzyny nadal spada – mówi Maciej Remuszko.

Obok monopolu Lasów Państwowych jedną z najważniejszych bolączek branży drzewnej są problemy ze znalezieniem pracowników oraz duża konkurencja na rynku surowca, która winduje ceny drewna. Tę rosnącą konkurencję dodatkowo zaostrza też ekspansja zagranicznych firm, które na polski rynek przyciągają m.in. duża dostępność surowca i niższe koszty pracy.

 Czynnikiem zachęcającym jest też jakość naszego surowca, pracowitość Polaków oraz to, że takie firmy dostają od polskich władz ulgi, np. w podatku od nieruchomości – mówi dyrektor Tartaku Napiwoda. – Ekspansja międzynarodowych firm na polski rynek drzewny powoduje, że ta konkurencja o surowiec i pracowników jest jeszcze większa. Ale trzeba pamiętać, że duże, międzynarodowe firmy inwestują w Polsce po to, żeby obniżyć koszty płac, a nie płacić ludziom tyle, co na Zachodzie.

Dużą inwestycję w Polsce planuje austriacka korporacja Binderholz, która na Warmii i Mazurach chce wybudować nowoczesny, wielkopowierzchniowy tartak. Regionalni przedsiębiorcy z branży drzewnej oceniają, że zmusi ich to do redukcji zatrudnienia i likwidacji swoich biznesów. Pod listem otwartym w tej sprawie, skierowanym do rządu i władz województwa, podpisały się 54 firmy zatrudniające ponad 4 tys. pracowników.

 Dla lokalnego rynku budowa ogromnego tartaku oznacza tyle, że w promieniu 200 km znacznie wzrośnie cena surowca. Wielu z nas działa na rynku międzynarodowym, nie jesteśmy w stanie z dnia na dzień podnieść ceny sprzedaży, a nie będzie nas stać, żeby płacić za surowiec tyle, ile korporacja – wskazuje Maciej Remuszko. – Dla nas oznacza to rychły koniec działalności.

W tej chwili firmy z branży drzewnej mają możliwość zakupu drewna w dwóch procedurach: poprzez przetargi ograniczone, do udziału w których niezbędna jest historia zakupowa (przedsiębiorca może kupić do 80 proc. surowca, który nabywał w ciągu dwóch ostatnich lat), albo aukcje, do których może przystąpić każdy podmiot, a wygrywa ten, który zaoferuje najwyższą cenę. Regionalne firmy wskazują, że nie mają w nich szans z dużą, zagraniczną korporacją.

Co istotne, w latach 2008–2018 Lasy Państwowe zwiększyły pozyskanie drewna z 30 do 40 mln m3 na rok. Dzięki temu wcześniejsze otwarcia dużych tartaków i fabryk, jak np. Ikea w Wielbarku, nie odbiły się na mniejszych, lokalnych firmach. Jednak teraz LP nie planują pozyskiwać dodatkowego surowca. Dlatego – jak oceniają lokalni przedsiębiorcy – budowa nowego zakładu, kupującego w regionie średnio ok. 200–800 tys. m3 drewna, mocno wywinduje jego ceny. Ich zdaniem wpłynie to też na rynek pracy, bo nowoczesne, korporacyjne tartaki są w pełni zautomatyzowane i zatrudniają tylko ok. 50 pracowników. Z drugiej strony zagrożonych likwidacją będzie kilka tysięcy miejsc pracy w przemyśle drzewnym w województwie warmińsko-mazurskim, firmy bowiem nie przetrwają wyścigu z dużymi konkurentami.

– Ekspansja międzynarodowych firm na rynek drzewny powoduje, że konkurencja o surowiec i o pracowników jest jeszcze większa. Nie oszukujmy się, duże firmy inwestują u nas po to, żeby płacić jak najmniej, mniej niż na Zachodzie, więc nie oczekujmy, że ludzie będą zarabiać kokosy. Druga kwestia jest taka, że takie firmy potrafią przez kilka lat przepłacać wiele milionów za drewno, żeby wykończyć konkurencję, a następnie zdobyć historię zakupową w Lasach Państwowych i potem dyktować warunki zakupu – mówi dyrektor Tartaku Napiwoda.

Lokalni przedsiębiorcy podkreślają, że nie walczą z tą inwestycją, ale z jej wspieraniem przez władze, dawaniem ulg i partycypowaniem w kosztach.